W piątkowy wieczór, 11 kwietnia 2025 r., w Płaciszewie (gmina Glinojeck) wybuchł pożar, który w ciągu kilku chwil pozbawił rodzinę Garczyńskich dachu nad głową. Choć na szczęście nikt nie ucierpiał, ogień doszczętnie strawił dom i cały dobytek. Mieszkańcy wsi zadają sobie pytanie, dlaczego pomoc dotarła dopiero po około 40 minutach od zgłoszenia. Wśród zgliszczy i pogorzeliska wciąż powiewa biało-czerwona flaga – ocalała jako jeden z nielicznych symboli dawnego życia tej rodziny.
Pożar wybuchł około godziny 20.25. Zgłoszenie wpłynęło na numer alarmowy 112, a jako pierwsza na miejsce dotarła jednostka OSP Malużyn – oddalona zaledwie o 2,9 km od płonącego budynku. Gdy strażacy dotarli na miejsce, cały dom stał już w ogniu.
W tym miejscu należy poinformować czytelników, że straż z OSP Malużyn na miejsce pożaru dojechała bardzo szybko w kilka minut od otrzymania informacji od Centrum Powiadamiania Ratunkowego a wydłużony czas przekazywania informacji do Ochotniczych Straży Pożarnych nie jest ich winą – przekazuje nam te informacje anonimowo strażak. Podobnie było z innymi jednostkami OSP przyjechały bardzo szybko a przypuszczalnie zawiodło Centrum Powiadamiania Ratunkowego.
W akcji brały udział służby i Ochotnicze Straże Pożarne: OSP Malużyn, OSP Glinojeck, OSP Ościsłowo, OSP Młock, JRG Ciechanów, JRG 2 Płońsk – Posterunek Raciąż , Oficer Operacyjny KP PSP Ciechanów, Policja i Grupa dochodzeniowo-śledcza, Pogotowie energetyczne.
Pomoc dla rodziny – link do wpłat https://pomagam.pl/6pbr6c
Domownicy zdołali uciec i nikt nie odniósł obrażeń, ale budynek nie nadaje się już do zamieszkania. Według oficjalnych informacji, w akcji, która trwała blisko trzy godziny, brało udział siedem jednostek straży pożarnej oraz inne służby. Wśród mieszkańców pojawiły się głosy krytyki wobec Centrum Powiadamiania Ratunkowego – wielu zastanawia się, czy czas reakcji mógł być krótszy.
W rozmowie z naszym portalem Henryk Garczyński, właściciel spalonego domu, szczegółowo opisał przebieg dramatycznych wydarzeń z 11 kwietnia 2025 r. – „To był piątek, dwudziesta dwadzieścia pięć. Wyszedłem z warsztatu po papierosy, bo mi się skończyły. Wracając, zgasło światło. Spojrzałem na ścianę i widzę, że coś się pali – sztyca z kablem od słupa. Pierwsze, co zrobiłem, to gaśnica z auta. Na chwilę się udało, ale potem znowu buchnęło ogniem” – relacjonuje.
Jak mówi, liczyła się każda sekunda. – „Wpadłem do domu i krzyknąłem: ‘Zabieraj dzieci, palimy się!’. Dzieci się kąpały, żona na początku nie wierzyła. Powiedziałem jej, że jak zwarcie pójdzie, to może ich zabić. Wtedy wszyscy wybiegli” – wspomina. – „Żona z dziewczynkami jeszcze wróciła po dokumenty. Tylko to się udało uratować. Potem chwyciłem drugą gaśnicę, ale nic to już nie dało. Paliła się elewacja, poddasze. Sztyca była czerwona do białości. Wziąłem sekator i przeciąłem kabel, który cały czas był pod napięciem. Strażacy nie chcieli tego ruszać. Odciągnąłem go pod siatkę, bo już lała się woda i mogło dojść do porażenia. Jakbym spawarkę ciągnął” – opisuje.
Na miejscu pojawiło się wiele jednostek straży pożarnej, ale – jak twierdzi pan Henryk – realne działania podjęła tylko jedna. – „Pierwsza dojechała OSP Malużyn, około 40 minut po zgłoszeniu. Potem kolejne, ale tak naprawdę tylko jeden wóz gasił, reszta bardziej się kręciła. Koordynator, który niby dowodził, jeszcze mi zwracał uwagę, choć ja byłem w szoku, darłem się – przyznaję. Ale miałem powód”.
Co ciekawe, na miejscu obecna była również jednostka z Żuromina, której nie uwzględniono w oficjalnych relacjach. – „Wiem, że przyjechała straż z Żuromina, której w ogóle nigdzie nie ma w wykazach. A była i zasługuje na uznanie. Tak samo inne jednostki, które miały dojechać, ale zostały cofnięte, bo to ‘nie ich powiat’. A może udałoby się uratować więcej, gdyby pozwolono im działać…” – dodaje właściciel z żalem.
Dom, który uległ zniszczeniu, został wybudowany w 1916 roku. – „Mieszkaliśmy w nim od 1987 roku. To był parterowy budynek – dwa pokoje, kuchnia, łazienka i przedpokój. Niewielki, ale nasz” – mówi pan Henryk. Obecnie dom nie nadaje się do zamieszkania. – „Ściany popękane, belki stropowe osiadły, dach spalony. W środku nie zostało praktycznie nic. Tylko gruz i resztki spalonego sprzętu. Wszystko trzeba będzie rozebrać do fundamentów” – dodaje.
W domu mieszkało sześć osób – pan Henryk, jego żona i czworo dzieci w wieku 6, 9, 13 i 17 lat. Obecnie część rodziny przebywa u babci, a pan Henryk z żoną i dwójką dzieci mieszkają w baraku mieszkalnym, który – jak mówi – „załatwił Sławek Tysa, były leśniczy z Dziektarzewa. On naprawdę nam pomógł.”.
Rodzina nie miała ubezpieczenia, a jak stwierdził biegły – nawet gdyby je mieli, nie otrzymaliby odszkodowania z uwagi na wiek budynku. – „Ten dom był z 1916 roku, mieszkałem w nim od 1987. Wszystko, co mieliśmy – meble, wyposażenie, sprzęt – poszło z dymem. Została pralka, suszarka i lodówka, które jakoś przetrwały. Reszta się nie nadaje do niczego” – dodaje.
Pan Henryk z wdzięcznością wspomina tych, którzy nie zawiedli. – „Najpierw pomogli moi szefowie – Krzysztof i jego żona, z firmy na Płońskiej w Ciechanowie, gdzie składamy skutery i quady. To oni byli pierwsi. Pomógł też klub motocyklowy z Ciechanowa, znajomi, brat. Ogromne wsparcie przyszło też ze szkoły podstawowej w Sarbiewie – od nauczycieli, dyrektora, całej społeczności. Moja córka chodziła tam osiem lat, ja też zawsze pomagałem przy różnych wydarzeniach. Teraz oni pomagają nam. I to daje nadzieję”.
Zbiórkę internetową założyła Maria Staniszewska – nauczycielka z Sarbiewa, powiat płoński. Link dostępny jest na Facebooku. – „To ona pierwsza zareagowała. Dzięki niej i tej zbiórce ludzie dowiedzieli się, że potrzebujemy pomocy. Bez niej byłoby dużo trudniej” – mówi pan Henryk.
Niestety, nie wszystkie instytucje zareagowały z empatią. Jak twierdzi pan Henryk, jedna z pracownic Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Glinojecku zarzuciła mu, że był pijany w trakcie pożaru i nie udzielił rodzinie wsparcia. – „Tak usłyszałem, gdy pojechaliśmy na spotkanie. Powiedziała mi to prosto w twarz. Tymczasem to ja wyciągałem rodzinę z domu, ja wynosiłem butlę gazową, ja odcinałem kabel, gdy strażacy stali z boku. Nie mam włosów na głowie, bo się przypaliły – wszedłem w ogień, żeby to zrobić. A potem słyszę coś takiego…” – mówi ze smutkiem.
Jak się dowiedzieliśmy, oficjalna przyczyna pożaru to zwarcie przewodów przy kablu zasilającym. – „Bezpieczniki w domu zadziałały, ale transformator nie odciął napięcia. Przewód palił się cały czas – aż do przyjazdu energetyki z Sierpca” – dodaje Garczyński.
– „Straciliśmy wszystko, ale żyjemy. I mamy wokół siebie ludzi, którzy pokazali, że nie jesteśmy sami. Tylko dzięki nim jeszcze się trzymamy” – kończy.
Choć rodzina Garczyńskich otrzymała zasiłek celowy oraz lokal zastępczy od Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Glinojecku, to – jak podkreślają – największą i najaktywniejszą pomoc otrzymali od osób i instytucji spoza swojej gminy. – „Tak, dostaliśmy mieszkanie zastępcze w Glinojecku, na ulicy Polnej 2. Ale to mieszkanie jest zupełnie puste – brak mebli, brak licznika prądu, ściany i sufit są popękane. Łazienka to jedyne pomieszczenie, które jest wyposażone” – mówi Anna Sztabnik-Garczyńska.
Umowa najmu została podpisana do końca czerwca 2026 roku, ale lokal wymaga pilnych prac remontowych. – „Mieszkanie trzeba przygotować do zamieszkania. Trzeba położyć gładź, odmalować. To nie są duże koszty, ale też nie mamy na to środków. Największy problem to prąd – nie ma licznika. Muszę to załatwić sama. Ogrzewanie jest miejskie, przez TBS. W sezonie grzewczym rachunki płaci się według rozliczenia” – wyjaśnia.
Tymczasem ogromne wsparcie płynie z zewnątrz. – „Gmina Płońsk zadeklarowała pomoc. Pan burmistrz na naszym spotkaniu powiedział wprost – tysiąc pustaków już na nas czeka. To mówi wszystko.” – dodaje.
Pomoc przyszła także ze Szkoły Podstawowej w Malużynie – tej samej, którą Gmina Glinojeck planuje wkrótce zlikwidować. – „Szkoła w Malużynie przywiozła nam pomoc, zanim o nią poprosiliśmy. Ludzie z tej szkoły, nauczyciele, znajomi – wszyscy się angażują. Tacy ludzie są bezcenni” – mówi wzruszona.
Szczególne podziękowania kieruje do Anny Marczak – Gdak. – „To ona nagłośniła naszą sytuację. Dzięki niej ludzie dowiedzieli się, co się stało. Udostępniła mój post i ruszyła lawina dobra. Bardzo jej dziękujemy” – dodaje.
Nie zabrakło jednak także gorzkich doświadczeń. – „Dziś do naszego tymczasowego domu przyjechała pracownica opieki społecznej – nie służbowym samochodem, tylko z dzielnicowym. To wzbudziło w nas duży niepokój” – mówi pani Anna. Wtrąca się pan Henryk: – „Myśleliśmy, że przyjechali po mnie. Ale nie daliśmy żadnego powodu, więc nic się nie wydarzyło. Mimo wszystko to było bardzo stresujące”.
– „Pomagają nam znajomi, rodzina, obcy ludzie. Ale najbardziej potrzebujemy teraz domu. Miejsca, w którym nasze dzieci będą mogły znów poczuć się bezpiecznie. Resztę jakoś ogarniemy” – zakończyła Anna Sztabnik-Garczyńska.
Rodzina Garczyńskich straciła niemal wszystko, ale – jak sami mówią – nie stracili nadziei, bo wokół nich pojawiło się wiele dobrych ludzi. Teraz przed nimi długie miesiące odbudowy życia od podstaw. Największym marzeniem jest mieć znów bezpieczny dom dla siebie i czwórki dzieci.
W pomoc rodzinie włączyła się Rada Rodziców Szkoły Podstawowej w Sarbiewie, która uruchomiła oficjalną zbiórkę na platformie Pomagam.pl. Każdy, kto chce dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć rodzinę w odbudowie domu, może to zrobić pod adresem:
https://pomagam.pl/6pbr6c Każda złotówka ma znaczenie.
Rodzina prosi o wparcie – APEL do Urzędów i ludzi dobrego serca
Każdy z nas pamięta jak Gminy, Urzędy Miast, Starostwa Powiatowe pomagały mieszkańcom Ukrainy oraz powodzianom w ich tragedii – liczymy na zaangażowanie się Gmin z terenu powiatu ciechanowskiego a w szczególności Gminę Glinojeck oraz Starostwo Powiatowe w Ciechanowskie, które jak pamiętamy przekazały powodzianom 90 tys. zł
Tekst, zdjęcia, wywiady: Ciech24.pl